VStromClub

ologc

zasłyszana dzisiaj:
była sobie paniena, której zdechł pies. nie wiedziała co z nim zrobić, bo chłopa nie miała, szpadla ani kawałka ziemi też (po prostu mogiła jakaś i jeszcze jej kundel zdechł, gorzej być nie mogło). zadzwoniła do koleżanki i zapytała się co robić. ta jej na to żeby psa dała do jakiegoś instytutu biologii czy czegoś w tym rodzaju to go sobie studenciaki pokroją w ramach praktyk. stwierdziła, że to dobry pomysł i psa zapakowała do torby (takiej dużej sportowej, bo pies był z gatunku tych większych). wrzuciła torbę na ramię i pofatygowała się do autobusu jadącego w odpowiednim kierunku. autobus przyjechał, wsiadła do środka, zajęła miejsce przy oknie i położyła sobie torbę na kolanach. na którymś przystanku wsiadł koleś i przysiadł się do niej. oczywiście gadka szmatka, koleś świruje, rozmowa się klei, paniena w siódmym niebie bo jej się spodobał. spytał się oczywiście co ona takiego taszczy w tej torbie. na to ona odpowiedział, że laptopa i jakąś małą drukarkę, bo przecież mu
nie powie, że zdechłego psa, co by sobie o niej pomyślał. wysiedli oczywiście na tym samym przystanku, a że torba nie należała do najlżejszych to koleś zaoferował swoją pomoc. oczywiście w momencie gdy przerzucił torbę przez ramię dał w długą zostawiając panienę na środku ulicy...

mina kolesia po otwarciu torby: bezcenna, za wszystko inne zapłacisz maestro Wink

do tej pory się zwijam ze śmiechu, choć wiem, że to bujda Wink

Jacek

dobre,dobre Very Happy